Serwis używa cookies. Wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zapoznaj się z polityką cookies. x

PR 9.04.2021

14.04.2021

"Dzień jak co dzień. Pobudka jak zwykle o 7.30, ale z dnia na dzień coraz trudniej wstać. Jednak mimo zmęczenia wszyscy udają się, aby coś zjeść, chociaż po 16 dniach żywienia się prawie tym samym ciężko coś wybrać. 

Jeszcze zaspani idziemy na banderę. Obyło się bez specjalnych ogłoszeń. Reszta wacht głodna udała się na śniadanie, a my zostaliśmy na pokładzie. Pogoda z dnia na dzień ciągle się zmienia, ale nie da się ukryć, że jest coraz zimniej. Od rana mocno wiało, więc osoby „śpiące” musiały się trzymać albo przypinać,  żeby nie obudzić się za burtą. Oczywiście po wachcie od razu wszyscy rozeszli się po klasach z nadzieją na dobry obiad. Kiedy nadszedł czas posiłku, cała załoga prędko zjawiła się w mesie, licząc na miejsca przy stole w pierwszej turze. Pani Krysia przyrządziła nam dziś pyszną fasolkę po bretońsku. Wszyscy się nią zajadali, bo nieczęsto na stole widzimy takie rarytasy. 

Ku naszemu zdziwieniu po kilku godzinach przechył całkowicie zniknął. Z ośmiu węzłów nasza prędkość spadła do mniej niż dwóch. Wszyscy spokojnie siedzieli na lekcjach, kiedy nagle usłyszeliśmy nasze ulubione dwa dzwonki. To nie znaczy nic innego jak alarm do żagli. Dawno warunki nie były tak dobre – postawiliśmy wszystkie szmaty.

Przez alarm ominęła nas jedna lekcja, więc została tylko ostatnia godzina nauki. Jak zwykle na ostatnich godzinach nikt już nie mógł się skupić, ale za to dyskutowaliśmy o jedzeniu (to ostatnio temat przewodni wszystkich rozmów). Na kolacji przechył był już tak duży, że trudno było się utrzymać na ławkach. Po kilkunastu minutach ponownie usłyszeliśmy alarm. Zrzuciliśmy kilka żagli i poszliśmy na godzinę nauki własnej. "

"Życie na statku toczy się dalej.

Zofia Pawełko, Igor Banasik"